Zamiast chabrów

Zamiast chabrów

niedziela, 21 września 2014

Weekend poza "światem", czyli ryby, grzyby, jezioro i las

Tym razem mniej kwiatowo, bo co robi Kwiatowa Mama co roku w jeden wrześniowy weekend? Jedzie na ryby z mężem i teściem.
W tym roku pogoda była piękna więc po raz pierwszy zabraliśmy naszą Maludę. Całe dnie na dworze, nad jeziorkiem i w lesie i do ego bez zasięgu i internetu. Mięsko z grilla na obiad i kiełbaska wieczorem z ogniska, oczywiście jak Maluda już zasnęła. Do tego piwko (oczywiście bezalkoholowe dla niektórych ;)) i whisky dla panów.
Zawsze na wyjeździe są punkty obowiązkowe, czyli zbieranie grzybów i łowienie ryb. Może to kogoś zdziwi, ale ja ryby łowić lubię i to bardzo. Zawsze myślałam, że to nudne bo się siedzi i czeka... i tak jest, ale są takie dni, że nie ma szans żeby usiąść :P I to jest najlepsze :)
Niby uważa się łowienie ryb za męskie zajęcie, ale wierzcie mi, że to wciąga. Pierwszą rybę złowiłam o ile dobrze pamiętam w 13 urodziny, będąc na rybach z tatą. To było dopiero przeżycie i satysfakcja, że się udało. I tak od tego czasu uwielbiam łowić ryby :D
Oczywiście są momenty, a nawet godziny, że się nic nie dzieje, ale wtedy ważne jest dobre towarzystwo ;). Na ryby jeździmy już od kilku lat i nie raz przydała się kawiarka... mniam. Gorąca kawa świetnie smakuje, jak marzną ręce i stopy :) Z resztą na wyjeździe łowienie ryb ma być czymś miłym i fajnym, no i dlatego nie wstajemy o 5 czy 6 rano z budzikiem, tylko jak się wyśpimy, później śniadanie i dopiero wtedy ryby, bo co to za przyjemność łowić ryby niewyspanym. Tym bardziej, że siedzieliśmy często w zimnie, w deszczu, przy gęstych mgłach. Chociaż siedzenie w zimnie też ma swoje uroki ;) jak każda inna pogoda.  Nad jeziorkiem bardzo smakuje też piwko (którego w tym roku nie piłam - w zeszłym również, bo Bąbel już był w brzuszku), banany czy wafelki, albo herbatka z termosu.
Najfajniejsze na tym wyjeździe było to, że pogoda była super i  Maluda szalała na kocu, a my wypoczywaliśmy, co jakiś czas zmieniając się przy wędce.
Zabraliśmy na wyjazd chustę i bardzo się przydała, bo było miejsce nas jeziorem, gdzie nie wiedzieliśmy czy przejedziemy wózkiem i mąż zabrał Małą w chustę, żeby dojść do łowiska. Po drodze wybujana zasnęła i mąż był w siódmym niebie, niosąc śpiącego Małego Człowieczka :) 
Chusta przydała się też na grzybach, no bo jak tu jeździć po lesie wózkiem ;) i tym razem też Maluda zasnęła tak więc mąż się trochę nanosił tego dnia i później narzekał, że go plecy bolą bo nie jest przyzwyczajony do prostowania się, a chusta tego wymaga jednak ;P . Co prawda grzybów jakoś nie nazbieraliśmy, ale i tak było fajnie.
Jedyne czego było żal to wracać do domu.


1 komentarz: