Od czego tu zacząć? Może od tego, że ten tydzień był zwariowany i
minął w takim tempie, że nawet nie wiem kiedy się zaczął i kiedy
skończył. Mąż miał urlop, więc było trzeba to wykorzystać i byliśmy w
zoo, do tego doszło szczepienie, wizyta na bioderkach i oczywiście
dekoracja ślubna.
Przygotowania wyglądały podobnie jak tydzień
wcześniej, tzn. bukiet w mikrofonie przygotowywany przez cały tydzień,
powoli i spokojnie, a w czwartek wyprawa po kwiaty.
Uwielbiam
eustomy, a szczególnie nasze Polskie, kiedy paczka wygląda tak jak 10
poza sezonem. Potrzeba i tak było sporo bo dekoracja poza bukietem miała
być również na sali i do tego samochód.
W czwartek, jak
poprzednio w nocy nakarmiłam Małą i ruszyłam na giełdę, wiedząc, że mam
ok 2 godziny do następnego karmienia. Mąż jak pisałam miał urlop, więc
nie musiałam się martwić, że muszę zdążyć przed jego wyjściem do pracy.
Do domu dotarłam, tak 10 minut po czasie i już Maluda nudziła się zabawą
i przypomniało jej się, że jest głodna, tak więc szybko przyniosłam
część kwiatów, i karmienie. Później kolejna część kwiatów i jak dobra
żona poszłam po świeże bułeczki na śniadanko i małe zakupy. Po powrocie
ostatnia partia kwiatów wypakowana, podcięcie, odżywka i do wody żeby
się dobrze napoiły.
W tym czasie zrobiłam śniadanko, które zjedliśmy razem, a później pojechaliśmy na zakupy, bo w piątek święto i zamknięte.
Kwiaty czekały do piątku, a w czwartek jeszcze przeszukałam wszystkie naczynia, przygotowałam co trzeba i jakoś dzień minął.
W
piątek szybkie śniadanko i do pracy, najpierw dekoracje na stoły bo
mogą postać i nic się im nie stanie,a im później tum lepiej dla
dekoracji które będą bez dostępu do wody. Tak więc na koniec butonierki,
bransoletka, dekoracja samochodu i na uwieńczenie bukiet.
Sobota w następnym poście ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz